Publicystyka

Przyszłość Europy

Artykuł pierwotnie opublikowany 7 lutego 2005 roku, tłumaczenie za zgodą Liberty Fund.

Blisko pół wieku temu, wraz z podpisaniem Traktatu Rzymskiego w marcu 1957 roku, dzisiejsza Unia Europejska (UE) rozpoczęła swoją działalność jako Europejska Wspólnota Gospodarcza (EWG) z sześcioma państwami członkowskimi (Francją, Niemcami Zachodnimi, Włochami, Belgią, Holandią i Luksemburgiem). Jednogłośnym celem założycieli, zarówno na poziomie oddolnym, jak i wśród elit politycznych, było to, aby nigdy więcej nie doszło do przyszłej wojny francusko-niemieckiej. W latach bezpośrednio po zakończeniu II wojny światowej podejście było stopniowe i ograniczało się do tych gałęzi przemysłu, które uważano, nieco naiwnie, za czynniki wywołujące wojny. Tak więc Europejska Wspólnota Węgla i Stali została założona w 1951 roku przez te same sześć narodów, które później utworzyły EWG. W 1954 r. elity polityczne podjęły śmiałą próbę stworzenia Europejskiej Wspólnoty Obronnej, ale ta utknęła na mieliźnie nacjonalizmu. Dalsze postępy poczyniono wraz z utworzeniem Wspólnego Rynku lub EWG w 1957 roku, którego celem było stworzenie wolnego handlu wewnątrz granic członków, ale który byłby protekcjonistyczny w stosunku do świata zewnętrznego. Przede wszystkim, jako cena za otwarcie własnego rynku dla niemieckiego przemysłu przez Francję, EWG zafundowała sobie ekonomiczne monstrum w postaci Wspólnej Polityki Rolnej, której najbardziej marnotrawne odrosty dopiero teraz zaczynają być przycinane.

Pierwotna sześcio-państwowa EWG nie mogła, w dłuższej perspektywie, odciąć się od reszty Europy i jednocześnie nazywać się europejską. Kilka krajów mocno naciskało na przyjęcie. Po zawetowaniu przez de Gaulle’a członkostwa Wielkiej Brytanii w EWG, Europejskie Stowarzyszenie Wolnego Handlu (EFTA) zostało utworzone w 1960 roku przez siedem narodów, którym odmówiono członkostwa w EWG – Wielką Brytanię, Danię, Norwegię, Szwecję, Austrię, Szwajcarię i Portugalię. EFTA różniło się od EWG przede wszystkim brakiem szerszych aspiracji do unii politycznej, co powodowało napięcia w stosunku do bardziej politycznie ukierunkowanej EWG. Federaliści z EWG mieli pretensje, że outsiderzy z EFTA czerpią wszystkie korzyści z wolnego handlu, nie biorąc na siebie zadania zbudowania politycznie zjednoczonej Europy. W istocie głośno wyrażano podejrzenie, że niektórzy z nich, zwłaszcza Brytyjczycy, robią wszystko, co w ich mocy, aby sabotować jedność polityczną. Efekt był taki, że stopniowo wszyscy członkowie EFTA z wyjątkiem dwóch przystąpili do EWG. Północny szczebel obejmował Wielką Brytanię, Danię, Finlandię, Irlandię i Szwecję, a południowy Austrię, Grecję, Portugalię i Hiszpanię. Członkowie południowi i Irlandia odnieśli ogromne korzyści z tak zwanych funduszy strukturalnych, które EWG wyssała od bogatszym członków i rozdała biedniejszym regionom, aby pomóc im dogonić europejską średnią. Bogatsi członkowie musieli ponadto włożyć na siebie włosiennicę Wspólnej Polityki Rolnej. Margaret Thatcher, zupełnie niezrażona groźbami pana Giscarda d’Estaing, zapewniła Wielkiej Brytanii równowagę, w której płatności Wielkiej Brytanii na rzecz EWG prawie dorównywały korzyściom, jakie otrzymywała z Brukseli. Niemcy i Holandia stały się głównymi płatnikami budżetu EWG, a każdy inny kraj stał się beneficjentem netto w większym (Grecja, Irlandia, Hiszpania) lub mniejszym stopniu. Przy sporadycznych kryzysach i wielu tarciach, nowa piętnastoosobowa Unia Europejska stała się ugruntowanym przedsięwzięciem, popychanym przez sojusz francusko-niemiecki.

Potem nastąpił rozpad bloku sowieckiego w 1989 roku. Wszystkie byłe państwa satelickie zwróciły się o przyjęcie do UE. Ich elity polityczne były motywowane perspektywą funduszy strukturalnych i urokami zbliżenia z przywódcami bogatszej Europy. U podstaw leżało niewinne przekonanie, że to, co Rosja mogła kiedyś bezkarnie zrobić Polsce, Czechosłowacji czy Węgrom, nie może już nigdy zrobić członkowi UE. Wśród federalistów we Francji i Niemczech było wiele cichego, ale gorzkiego sprzeciwu wobec przyjęcia dziesięciu nowych członków, uzasadnianego tym, że wielu z nich jest w rzeczywistości końmi trojańskimi, w których kryją się anglo-amerykańskie ideały i cele. Niemniej jednak, nie do pomyślenia było wykluczenie tych, którzy byli praktycznie członkami-założycielami historycznej Europy, ofiarami Jałty i zachodniego współudziału w bezwstydnym rosyjskim ucisku. Tak więc w 2004 r. przyjęto siedem byłych satelitów i Słowenię, a na wszelki wypadek wrzucono także Cypr Południowy i Maltę. Rumunii i Bułgarii praktycznie obiecano przyjęcie w 2007 roku – w dużej mierze dlatego, że żaden z wiodących krajów UE nie miał ochoty zamieniać Rumunów i Bułgarów w gorzkich wrogów, sprzeciwiając się ich członkostwu i wpędzając ich w ramiona rywalizujących krajów UE. Tak więc od 2007 roku UE ma liczyć 27 członków mówiących dwudziestoma trzema językami, przy czym niektórzy federaliści wciąż mają nadzieję na przekształcenie jej w jednorodny, ukierunkowany socjalistycznie podmiot polityczny, podczas gdy inni uważają, że jest to już sprawa przegrana.

UE jest obecnie zobowiązana do rozpoczęcia negocjacji w sprawie pełnego członkostwa Turcji w październiku 2005 roku. Choć porozumienie jest praktycznie pewne, rozmowy mają się przeciągnąć na dziesięć do piętnastu lat, aby dać wrogiej francuskiej i niemieckiej opinii publicznej czas na oswojenie się z tym pomysłem. Turcja, licząca ponad 70 milionów mieszkańców w porównaniu z obecną 450-milionową Unią, będzie jej najludniejszym członkiem do około 2020 roku. Ze względu na proponowany traktat konstytucyjny wprowadzający podejmowanie decyzji większością ważoną, będzie najbardziej wpływowym politycznie państwem UE. Będzie to jednak również zdecydowanie najbiedniejszy członek UE. Zgodnie z obecnymi zasadami powinna otrzymywać subwencje na rolnictwo i regiony w wysokości 30 miliardów euro, czyli 20 procent całego budżetu UE. Zanim członkostwo Turcji dojdzie do skutku, zasady te bez wątpienia zostaną zmienione, ale korzyści ekonomiczne dla UE są nadal wątpliwe. Wolny handel leży we wspólnym interesie UE i Turcji, i jest w dużej mierze faktem dokonanym. Wszystkie inne aspekty członkostwa leżą wyłącznie w interesie Turcji. Przedstawiciele tureckiej klasy średniej, a w szczególności armia, oczekują, że członkostwo w UE zapobiegnie pogrążaniu się kraju w islamskich ekscesach.

W całej UE toczy się debata na temat mądrości przyjęcia Turcji do klubu, mimo że rządy państw wiodących już podjęły decyzję, a w przypadku Niemiec i Francji bezpardonowo ignorują opinią publiczną. Głównym popularnym argumentem przemawiającym za przyjęciem Turcji jest to, że gdyby po dziesięcioleciach ubiegania się o członkostwo Turcja została teraz odrzucona, świat muzułmański uznałby odmowę za dowód, że UE jest chrześcijańską kabałą i następczynią krzyżowców. To z kolei prowadziłoby prosto do „zderzenia kultur” i „wojny cywilizacji”, o których mówią pop historycy i socjologowie. Wydaje się, że zapomina się, iż Turcy okupowali wszystkie ziemie arabskie od Bagdadu i Kairu do Marrakeszu od XV wieku, a w przypadku Iraku, Syrii i Jordanii aż do 1918 roku. Między Turkami a Arabami nie ma miłości z powodu starych ran i dlatego, że ci pierwsi uważani są za sojuszników Izraela.

Rząd niemiecki opowiada się za członkostwem Turcji, mając na uwadze własną 2,5-milionową populację tureckich imigrantów i głosy obywateli drugiego pokolenia. Determinacja francuskiego rządu, aby wspierać Turcję, pomimo sondaży, które pokazują, że 65-68% Francuzów jest przeciwnych jej członkostwu, wygląda bardzo dziwnie. Jej ukrytym źródłem jest pragnienie uczynienia z UE politycznego, ekonomicznego i militarnego supermocarstwa pod niekwestionowanym francuskim przywództwem, co umożliwiłoby Francji przeciwstawienie się Ameryce jako równej sobie i stanowiącej przeciwwagę dla amerykańskiej „hegemonii”. Od lat 50-tych XX wieku, projekt ten nigdy nie był bliski realizacji, powodując rosnącą frustrację w Paryżu. Turcja ma armię lądową większą niż dwie największe armie narodowe UE razem wzięte. Choć pomysł ten może być dziwaczny w rzeczywistości, myśl o pół milionie groźnych tureckich żołnierzy dodanych do słabych sił europejskich wydaje się być zbyt kusząca, by się jej oprzeć.

Nie ma wątpliwości, że nadzieje na zaciągnięcie tureckiego wojska do służby na rzecz francuskiego projektu spełzną na niczym, podobnie jak podobne nadzieje spełzły na niczym w przeszłości. Dołączenie Turcji sprawi, że Europa stanie się jeszcze bardziej strefą wolnego handlu, a jeszcze mniej polityczną przeciwwagą dla Ameryki.

Po Turcji przyjdzie kolej na Ukrainę. Po odwadze, jaką wykazał się jej naród, wydzierając zwycięstwo wyborcze siłom prorosyjskim pod koniec zeszłego roku, wejście Ukrainy wraz z kolejnymi 50 milionami ludzi do UE jest bardzo prawdopodobne, a marzenie o jednolitej i zjednoczonej UE, zdolnej i chętnej do działania jako jedna siła, oddala się w bardzo odległą przyszłość.

Po Ukrainie, czyja kolej? W opinii publicznej pojawia się nowa doktryna, która głosi, że to nie geografia kwalifikuje państwo do członkostwa w UE, ale „wspólne wartości”. Na mocy tej doktryny Europa czeka nieograniczona ekspansja w Afryce Północnej, Azji Środkowej i na Bliskim Wschodzie, ponieważ jeśli Turcy podzielają wartości europejskie, to kto ich nie podziela? Stale rozszerzająca się Europa na trzech kontynentach byłaby politycznie bezsilna i prawdopodobnie całkiem nieszkodliwa. Z ekonomicznego punktu widzenia byłoby to korzystne, ponieważ im większa jest strefa wolnego handlu, tym więcej dobrego może zdziałać poprzez rozwój handlu.


Autor: Anthony de Jasay
Tłumaczenie: Tomasz Kłosiński
Źródło: econlib.org