Publicystyka

Gdyby imigracja do Ameryki i Europy już się nie opłacała

Tekst pierwotnie ukazał się 5 czerwca 2017 r. na łamach „Library of Economics and Liberty”. Tłumaczenie za zgodą Liberty Fund.

Jakie są warunki, które sprawiłyby, że imigracja z Ameryki Środkowej i Meksyku do Stanów Zjednoczonych oraz z Afryki do Europy stała się ekonomicznie nieatrakcyjna? Pytanie to ma pewne znaczenie choćby dlatego, że w krajach docelowych, zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i w Europie, społeczeństwa okazują się coraz bardziej wrogo nastawione do nowej imigracji, choć nie żywią niechęci do imigrantów, którzy w pewnym stopniu zasymilowali się już z większością społeczeństwa.

Ubiegając się o urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych, Donald Trump obiecywał wiele rzeczy swoim wyborcom, co zresztą czynił każdy kandydat, ale także groził wrogom Ameryki lub przynajmniej tym, którzy przeczą, że Ameryka jest najważniejsza (ang. America First). Jedną z jego obietnic było danie nauczki Meksykowi, który jego zdaniem nielojalnie czerpał korzyści z NAFTA (Północnoamerykańskiego Układu Wolnego Handlu), ale także wysyłał miliony Meksykanów, aby osiedlali się w Ameryce i zabierali miejsca pracy, które powinny należeć do Amerykanów. Trump powiedział swoim zachwyconym wyborcom, że zbuduje wysoki cementowy mur wzdłuż granicy z Meksykiem i zmusi rząd meksykański, aby za niego zapłacił. Mur zostanie lub nie zostanie zbudowany, ale tak czy inaczej, Meksyk za niego nie zapłaci. Eksperci są zdania, że mur, zakładając, że w końcu zostanie zbudowany, nie będzie miał istotnego wpływu na imigrację z Meksyku i krajów Ameryki Środkowej.

Referendum, w którym większość brytyjskiego społeczeństwa opowiedziała się za Brexitem (w czerwcu 2016 r.), było w nie mniejszej części głosowaniem przeciwko imigracji. Była to reakcja kuriozalna, ponieważ technicznie rzecz biorąc głosowanie miało na celu uwolnienie rządu brytyjskiego od obowiązku dopuszczenia obywateli Unii Europejskiej do pobytu i pracy w Wielkiej Brytanii, z którego to prawa skorzystał jedynie niewielki odsetek imigrantów do Wielkiej Brytanii netto. W roku 2016 imigracja netto wyniosła 248 tys. osób, z czego 133 tys. pochodziło z krajów UE. Trudno zrozumieć, dlaczego suwerenność narodowa musiała stać się tak istotnym i rozstrzygającym czynnikiem w podjęciu przez Wielką Brytanię decyzji o wyjściu z UE. Równie dobrze można by powiedzieć, że było to wiele hałasu o nic, a przynajmniej o niewiele. Większość brytyjskiej imigracji od zawsze pochodziła z Indii i krajów afrykańskich, które rząd brytyjski zawsze był w stanie kontrolować i które nie miały nic wspólnego z imigracją z krajów UE. Innymi słowy, Wielka Brytania zdecydowała się opuścić Unię Europejską, aby uzyskać swobodę w wykluczaniu imigracji innych mieszkańców UE, którzy i tak nie próbowali do niej wjechać. Dla brytyjskiego wyborcy, który opowiedział się za Brexitem, głosowanie było jednak głosem przeciwko wszelkiej imigracji, czy to z UE, czy z regionów spoza niej, nawet jeśli te ostatnie były zdecydowanie niezależne od UE i prawa swobodnego wjazdu z Europy. To właśnie imigracji, niezależnie od jej prawnego uzasadnienia, brytyjski wyborca był przeciwny.

Z inicjatywy kanclerz Niemiec Angeli Merkel, Unia Europejska zgodziła się zapłacić miliard euro dla Turcji za przyjęcie uchodźców z Syrii i uniemożliwienie im dalszej drogi do Grecji i dalej, a tym samym staniem się problemem Unii Europejskiej. Węgry i Słowacja zaskarżyły do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości decyzję Unii Europejskiej, która wymaga od nich przyjęcia określonej liczby syryjskich uchodźców. Uważają one, że wymóg ten jest sprzeczny z ich suwerennością.

Obecnie włoska marynarka wojenna i inne europejskie marynarki wojenne zawarły porozumienie, którego celem jest nie tylko ratowanie łodzi z uchodźcami, które zatonęły w drodze z wybrzeża Libii do Włoch, ale także, co ważniejsze, uniemożliwienie takim łodziom opuszczenia libijskiego wybrzeża. To porozumienie, nazwane Operacją Tryton (obecnie Operacja Temida – przyp. tłum.), ma na celu utrudnienie i zwiększenie kosztów przewozu klientów–uchodźców z Afryki do Europy.

Zarówno w społeczeństwie europejskim, jak i amerykańskim oraz w rządach tych krajów narasta tendencja do traktowania imigrantów z niechęcią, a nawet do odmowy ich przyjmowania. Taki dylemat można by rozwiązać tylko wtedy, gdyby mieszkańcy Afryki i innych typowych źródeł imigracji nie dążyli do wyjazdu i zamieszkania w Europie lub Ameryce, ale dobrowolnie zadowolili się życiem we własnych krajach. Taki dylemat niemal z definicji wykluczałby uchodźców uciekających przed konfliktami zbrojnymi lub wojną domową, ale mógłby obejmować tak zwanych „uchodźców ekonomicznych”, których głównym motywem przeprowadzki lub pozostania na miejscu są kwestie mniej lub bardziej akceptowalnego poziomu dobrobytu. W tym artykule rozważymy jedynie warunki, które kierują wyborami tych imigrantów ekonomicznych.

W uproszczonej perspektywie ekonomicznej, stawka płacy niewykwalifikowanej imigranta jest niższa od stawki płacy niewykwalifikowanej miejscowego. Różnica między nimi jest bodźcem dla migranta do porzucenia kraju pochodzenia i dobrowolnej migracji. Jednakże, różnica ta musi być większa niż koszt, jaki poniósłby migrant, aby przenieść się do innego kraju. Koszty migracji, w tym ryzyko schwytania, a nawet śmierci, muszą być niższe niż koszty, które ludzie ponoszą zostając w kraju, żeby doszło do migracji na przykład z Meksyku do Arizony lub z Afryki Środkowej na włoskie wybrzeże.

Dobry rząd: Kiedy przyszłość jest warta więcej niż teraźniejszość

Okres od II wojny światowej charakteryzował się tym, że technologia transportu rozwijała się szybciej niż przeciętna technologia całej produkcji. Efektem tego była „globalizacja”, a zwłaszcza włączenie do handlu światowego towarów z odległych miejsc pochodzenia i miejsc docelowych, ale także obniżenie kosztów transportu ludzi z odległych miejsc w stosunku do ich dochodów. Globalizacja przejawiała się w masowych migracjach z dawnych kolonii brytyjskich w Azji Południowo–Wschodniej i Afryce do Wielkiej Brytanii, z krajów arabskich w Afryce Północnej do Francji i z Turcji do Niemiec. Pod koniec tej masowej migracji opinia publiczna stała się zbyt zmęczona, aby przyjmować dodatkowych migrantów ekonomicznych. Istnieje powszechne, ale bynajmniej nie uniwersalne, pragnienie krajów przyjmujących, aby migranci woleli zostać w swoich krajach pochodzenia. Jak można to osiągnąć bez surowych środków kontroli imigracji? W jaki sposób pozostanie w domu może stać się preferowaną alternatywą?

Afrykańczycy zwykli nazywać dyktatora na czele państwa „Wielkim Człowiekiem” (ang. Big Man). Rozważymy dwa alternatywne sposobu rządzenia, które może wybrać Wielki Człowiek, zakładając, że ma niemal całkowitą władzę dyktatorską.

Wielki Człowiek będzie zbierał podatki na zaspokojenie potrzeb swojej armii i policji, która jest niezbędna do egzekwowania ściągania wszystkich innych podatków, w tym także tych, które zadowolą zamożnych przyjaciół Wielkiego Człowieka i tych, które będą potrzebne do spacyfikowania biednych. Dla siebie zatrzyma resztę z podatków, którą oszacujemy na 10% budżetu rocznie; nazwiemy ten scenariusz Złym Rządem. Sumę tę Wielki Człowiek zdeponuje na Kajmanach na rzecz swojej rodziny. Przy tak dużym obciążeniu podatkowym jego kraj będzie miał niewielkie możliwości uprzemysłowienia i rozwoju gospodarczego. Będzie istniała zatem roczna emigracja odpowiadająca wzrostowi populacji. Możemy powiedzieć, że ludzie w tym kraju emigrują, ponieważ nie ma pracy przy tak dużym obciążeniu podatkowym, albo przeciwnie, możemy powiedzieć, że emigracja z tego kraju uniemożliwia uprzemysłowienie i przez to wymusza tak duże obciążenie podatkowe. W każdym razie, pod rządami Wielkiego Człowieka będzie panował zły rząd.

Istnieje inny scenariusz, który możemy sobie wyobrazić przy odrobinie dobrej woli. W wersji, którą możemy nazwać wersją Dobrego Rządu, Wielki Człowiek pobiera 7,5% z rosnącej – powiedzmy 7,5% rocznie – podstawy opodatkowania, tak że do 20 roku jego dochód się potroi. Jego dzieci skorzystają ze skumulowanego dochodu 1,5 razy większego niż ten, który zgromadziłby dla nich w scenariuszu Złego Rządu.

W państwie postkolonialnym będzie istniał częsty wymóg potwierdzania lub zmiany władzy politycznej metodą „jeden człowiek – jeden głos”, metodą, która ma tendencję do faworyzowania bliskich, a nie odległych korzyści. Jednakże ta cecha metody demokratycznej prawdopodobnie nie będzie wystarczająca do wyboru złego lub dobrego rządu przez Wielkiego Człowieka. Kiedy w ciągu zaledwie jednego pokolenia dobry rząd nagradza zarówno dzieci Wielkiego Człowieka, jak i całą populację prawie trzy razy większymi dochodami niż może to zrobić zły rząd, wybór między dobrym a złym rządem jest na dłuższą metę oczywisty. Nie jest to już kwestia krótszej lub dłuższej preferencji czasowej, którą mogą mieć różne osoby w zależności od ich temperamentu, ale kwestia bardzo zwykłego zdrowego rozsądku, który podyktuje zwykła arytmetyka.


Autor: Anthony de Jasay
Tłumaczenie: Tomasz Kłosiński
Źródło: econlib.org