Publicystyka

Rosja strzela sobie samobóje

Tekst pierwotnie ukazał się 5 sierpnia 2013 r. na łamach „Library of Economics and Liberty”. Tłumaczenie za zgodą Liberty Fund.

Lord Palmerston, człowiek o zbyt silnym charakterze, by zniżyć się do hipokryzji i politycznej poprawności, powiedział kiedyś słynnie, że „kraje nie mają przyjaciół, a jedynie wieczne interesy”. Czym jednak są interesy danego kraju? Nie poddawajmy się językowej pułapce traktowania społeczeństwa jako jednej osoby, która ma jeden rozum i jeśli jest racjonalna, działa tak, by zaspokoić swoje preferencje. Społeczeństwo, składające się z nigdy nie mniej niż dwóch osób i zwykle z wielu milionów więcej, ma nigdy nie mniej niż dwa zestawy preferencji i zwykle miliony więcej. Pojedynczy zestaw preferencji „społecznych” istnieje tylko w osławionej „funkcji dobrobytu społecznego” ekonomistów dobrobytu, którzy muszą go sobie wyobrazić i postulować, bo bez niego nie mieliby żadnej podstawy, na której mogliby oprzeć swoje poglądy. Jednak „dobrobyt społeczny” lub „funkcja użyteczności społecznej” jednego ekonomisty nie jest ani bardziej, ani mniej fałszywa niż innego ekonomisty.

Czy zatem jest tak, że cokolwiek robi dany kraj, realizuje on swoje interesy, skoro jego działania są jedynym dowodem na to, co kraj ten uważa za swoje interesy (preferencje)? Jeśli decyduje się na wojnę, to dlatego, że w danych okolicznościach wojna była jego preferowaną alternatywą. Wybierając ją, „ujawniło” swoją preferencję obserwatorowi.

Aby odzyskać zdolność do oceny polityki państwa, należy przyjąć, że w kraju istnieje wiele klas, warstw i grup o rozbieżnych preferencjach i celach, zarówno krótko–, jak i długoterminowych, lecz istnieje także polityka, która wynika z przewagi górnych warstw nad niższymi. Patrząc w ten sposób, rzadko można ocenić działanie państwa jako w pełni racjonalne. Dwa działania podjęte w tym samym czasie mogą być rażąco sprzeczne i kontrproduktywne. Czasami wydaje się, że za kierownicą państwa zasiada szaleniec.

Wydaje się, że jest co najmniej jedna rzecz, która jest wspólnym celem prawie każdego Rosjanina. Wszyscy oni chcą, aby ich kraj był podziwiany, a nawet żeby się go trochę obawiano. Pomimo to, zachowują się w sposób, który przywodzi na myśl strzelanie samobójów, gdy ich gorącym pragnieniem jest strzelanie prawdziwych goli. Zamiast wzbudzać podziw lub strach, przejawiają fatalny talent do wzbudzania pogardy i kpin. Najwyższy czas, aby wyrazić przypuszczenie, że jest to powtarzająca się cecha rosyjskiego zachowania zarówno obecnie, jak i z przerwami w dużej części rosyjskiej historii. Dowody są anegdotyczne. Istnieją dziesiątki, a może nawet setki, większych i mniejszych anegdot pokazujących działania, których konsekwencje w żadnym wypadku nie mogą być uznane za „preferowane” przez tych, którzy się na nie zdecydowali. W tym artykule poruszymy tylko kilka z nich.

Po pierwsze, cofnijmy się do roku 1223, do wydarzenia, które miało i nadal ma decydujący wpływ na wszystko, co rosyjskie. W tym czasie powszechnie i prawidłowo przewidywano, że Czyngis–chan jest na drodze do rozszerzenia swojego imperium mongolskiego (tatarskiego) przez Rosję w kierunku zachodnim. Rosyjski potencjał militarny był niewystarczający, aby stawić opór wojskom tatarskim. Czołowe księstwa niezjednoczonej jeszcze Rosji, Nowogród i Suzdal, miały możliwość zawarcia sojuszu obronnego z Polską i Węgrami, dwoma najsilniejszymi królestwami Europy w tamtych czasach. Oba były zdecydowanie katolickie i utrzymywały dobre stosunki z Rzymem. Rosjanie widzieli wielkie niebezpieczeństwo w sojuszu z zachodnimi sąsiadami, spodziewając się, że ich prawosławie zostanie skażone, a ich patriarcha nieuchronnie straci pozycję lidera na rzecz papieża. Odmówili więc sojuszu i zostali zmiażdżeni liczebnością i zdolnościami bojowymi Tatarów. Rosja znalazła się pod ich panowaniem na kolejne 250 lat, a rosyjski charakter stał się tym, czym pozostał do dziś, mieszanką słowiańskiej nieustępliwości, służalczości i emocjonalnej przesady oraz orientalnego sprytu, dwulicowości i nieufności wobec wszystkiego, co obce. Jej stosunki z Europą nigdy nie będą takie, jakie odpowiadałyby zwykłemu współistnieniu dwóch cywilizowanych krajów.

Kolejna anegdota, tym razem współczesna, ilustruje rosyjską zdolność do robienia z siebie absurdalnego i godnego pogardy w oczach Zachodu, gdy próbuje się zaimponować światu byciem „twardzielem”, który odda mocniejszy cios. Rosyjski prawnik, Siergiej Magnitski, działający na rzecz anglo–amerykańskiej spółki Hermitage Capital, odkrył przekręt, w wyniku którego mała grupa wysokich urzędników rosyjskiej policji ukradła 230 milionów dolarów należących do firmy. Za swoje winy prawnik został aresztowany w 2008 roku przez tych samych funkcjonariuszy, był torturowany w więzieniu, odmówiono mu pomocy medycznej i zmarł rok później. Śledztwo przeprowadzone przez quasi–rządową komisję pod egidą całkowicie bezsilnego prezydenta Miedwiediewa w 2011 roku uznało zarzuty wobec Magnitskiego za „sfabrykowane”. Amerykańska legislatura orzekła, że 16 rosyjskich urzędników, którzy są współwinni sądowego morderstwa Magnitskiego, nie może otrzymać wiz na podróż do USA ani posiadać tam aktywów, co w najmniejszym stopniu nie zmartwiło tych urzędników. Rosyjskie media chwaliły urzędników za to, że są „prawdziwymi patriotami”. Ale żeby nie pozostawić „prowokacji” Kongresu USA bez echa, rząd rosyjski zakazał adopcji rosyjskich dzieci przez Amerykanów, co miało rzekomo chronić rosyjskie sieroty – a może miało je ukarać? Na domiar złego, Magnitski został pośmiertnie osądzony i skazany na 4 lata więzienia za, między innymi, oszustwa podatkowe na kwotę 17 milionów dolarów. Jest jednak nadzieja, że pan Magnitski będzie mógł odsiedzieć wyrok w trumnie. Ten dramat to seria czynów, które wyglądają po prostu absurdalnie, zwłaszcza, że zostały popełnione przez państwo, które ciągle upiera się, że zasługuje na większy szacunek Zachodu niż ten, który otrzymuje.

Inna niedawna anegdota ilustruje niekonsekwencję graniczącą z szaleństwem, z jaką Rosja radzi sobie z prowadzeniem swoich interesów: od czasu upadku socjalistycznej gospodarki planowej kraj ten starał się o przyjęcie do Światowej Organizacji Handlu (ang. World Trade Organization, WTO), ale został wykluczony z powodu wysokiego stopnia interwencji państwa w system cen. Teraz wreszcie został przyjęty, zaakceptowany jako „jeden z nas”, z pewną niechęcią ze strony innych państw członkowskich, które zachowują się przyzwoicie w handlu międzynarodowym. Rosja niemal natychmiast przystąpiła do wprowadzania szeregu barier pozataryfowych, które naruszają zarówno zasady WTO, jak i obietnice złożone przez Rosjan przed przyjęciem. Jednym z takich nowych środków jest nałożenie podatku w wysokości 420 dolarów na importowane samochody. Rzekomym celem jest pokrycie przyszłych kosztów recyklingu zużytych samochodów po zakończeniu ich eksploatacji – co jest godnym pochwały przejawem troski o środowisko naturalne. Wiadomo przecież, że tylko samochody importowane mają ograniczony okres użytkowania; samochody produkcji rosyjskiej nigdy nie stają się bezużytecznym złomem, który trzeba poddać recyklingowi w celu ochrony środowiska. Rosja oczywiście nie ma szans, aby ten ruch jej się udał, ale sam fakt próbowania go podczas miesiąca miodowego z WTO każe się zastanowić nad umysłowością urzędników pracujących nad dbaniem o „najlepsze interesy” Rosji.

Oczywiście, wewnątrz Rosji musi istnieć wiele rozbieżnych poglądów na temat tego, jakie są te interesy i które z nich są „najlepsze”. Jeśli istnieje jakakolwiek zrozumiała przyczyna, dla której kraj ten tak często zachowuje się w ten sposób, to być może jest nią to, że interesy te są zbyt rozbieżne i powodują kakofonię. Być może odrobina szczęścia i upływ czasu pozwolą w końcu uporządkować najgorsze z tych rozbieżności, ale trzeba mieć dużo odwagi, aby się o to zakładać.


Autor: Anthony de Jasay
Tłumaczenie: Tomasz Kłosiński
Źródło: econlib.org