Ekonomia sektora publicznego

Dylemat dóbr publicznych

Tłumaczenie artykułu, który pierwotnie został opublikowany 6 listopada 2006 r. na łamach Library of Economics and Liberty (jako część II eseju pt. The Failure of Market Failure”), a następnie ukazał się w książce „Political Economy, Concisely: Essays on Policy that does not work and Markets that do”, za zgodą Liberty Fund

Dobra publiczne są swobodnie dostępne dla wszystkich członków danej społeczności i każdy może z nich korzystać bez płacenia za nie. Powodem dla tej anomalii, jak twierdzi standardowa teoria ekonomii, jest to, że dóbr publicznych technicznie nie da się wyłączyć z konsumpcji. Nie ma sposobu, aby wykluczyć osobę z dostępu do takiego dobra, o ile w ogóle jest ono produkowane. Przykłady takich dóbr obejmują obronę kraju, praworządność, czyste powietrze lub kontrolę ruchu ulicznego. Jeśli wszyscy mogą z nich korzystać, nie musząc dokładać się do opłaty ich kosztów, nikt nie wniesie wkładu, a dobro nie zostanie wyprodukowane w ogóle. To, w dużym skrócie, jest dylemat dóbr publicznych, forma zawodności rynku, która wymaga opodatkowania, aby ją przezwyciężyć. Jego rozwiązanie leży poza rachunkiem ekonomicznym; należy do polityki.

1. Koszt wykluczenia

Dostęp do prywatnego dobra jest kontrolowany przez producenta bądź właściciela za pomocą różnych urządzeń — od lad sklepowych, sejfów, ścian i płotów po środki zapobiegające kradzieży, rabunkowi, oszustwom, nieautoryzowanemu kopiowaniu i naruszeniom umowy. Koszt tych urządzeń i środków nazywany jest kosztem wykluczenia dobra. Każde dobro jest prywatne lub publiczne w zależności od tego, czy w procesie jego udostępniania jest ponoszony koszt wykluczenia. Dobro publiczne jest rozprowadzane swobodnie dla wszystkich w danym społeczeństwie bez opłacania kosztów wykluczenia, które sprawiłyby, że stałoby się ono dobrem prywatnym. Oszczędność ta jest zwana „produktywnością upublicznienia”.

2. Preferencja społeczna dla niewykluczania

Przy wystarczająco bujnej wyobraźni i odpowiednio rozwiniętej technologii każde dobro można by wyłączyć, płacąc przy tym pewną cenę. Możliwe, że wykluczenie niektórych z nich byłoby bardzo kłopotliwe, ale żadne z nich nie jest z natury rzeczy „niemożliwe do wykluczenia”, tj. skazane na bycie dobrem publicznym. Z tego samego powodu każde dobro, czy to prywatne czy publiczne, ma wiele mniej lub bardziej niedoskonałych zamienników, które także mogą być prywatne lub publiczne. Tak więc, w przeciwieństwie do przyjętej teorii, bardziej ogólny pogląd mówi nam, że chociaż żadne dobro nie jest samo w sobie publiczne, im wyższy jest jego koszt wykluczenia, a im bardziej niedoskonałe są jego substytuty, tym bardziej efektywne jest dostarczanie go publicznie.

Istnieje jeden rodzaj kosztów wykluczenia, który w kategoryzowaniu dobra jako publiczne jest zdecydowanie ważniejszy niż cała reszta: jest to preferencja społeczna. Jest ona niematerialna i ujawnia się tylko dzięki wyborom, które motywuje. Idealny przykład to plac zabaw dla dzieci. Dostęp do niego jest możliwy do wyłączenia po niskich kosztach przez ogrodzenie placu i postawienie biletera przy bramie. Jednakże społeczeństwo mogłoby odczuwać głęboki wstyd moralny, gdyby bogate dzieci mogły korzystać z placu zabaw, a biedne dzieci mogły jedynie obserwować je z zewnątrz. Dlatego rzeczywisty koszt wykluczenia byłby nieznośnie wysoki, a place zabaw dla dzieci są dostarczane jako dobra publiczne.

Istnieją inne, mniej oczywiste, ale ilościowo dużo ważniejsze przykłady. Jednym z nich jest bezpłatna edukacja powszechna. Większość krajów zapewnia ją do wieku szesnastu lat, a niektóre do poziomu uniwersyteckiego. W tym przypadku techniczno-logistyczny koszt wykluczenia byłby dość niski (właściwie negatywny, ponieważ wykluczenie pozwoliłoby na selekcję studentów, a to z kolei obniżyłoby koszty produkcji), ale etyka społeczna nie tolerowałaby wykluczenia biednych, głupich i poniżej przeciętnych uczniów. Kiedy edukacja staje się dobrem publicznym zapewniającym każdemu swobodny dostęp, udział dóbr publicznych w krajowym produkcie znacznie się zwiększa. Zorganizowanie opieki zdrowotnej w postaci dobra publicznego na wzór brytyjskiej National Health Service jeszcze bardziej rozszerza domenę dóbr publicznych i zwiększa powagę dylematu dóbr publicznych.

Przewrotne jednak jest twierdzenie, że jest to praktyczny przypadek zawodności rynku. Dylemat pojawia się nie dlatego, że rynek nie może sobie z tą kwestią poradzić, ale dlatego, że społeczeństwo nie decyduje się mu jej powierzyć. Mogą istnieć ku temu całkiem uzasadnione powody moralne. Nie należy jednak zapominać, że skoro dobra publiczne można konsumować przy zerowych kosztach krańcowych, powstaje tendencja do ich przewlekłej nadmiernej konsumpcji. To z kolei wiąże się z ingerencją rządu w sektor prywatny, wywołując lawinę niekorzystnych skutków pośrednich.

3. Gapowicz czy frajer

Przyjęta teoria „zawodności rynku” przedstawia fałszywą perspektywę nie tylko poprzez definiowanie niektórych dóbr jako publiczne z natury rzeczy, a nie jako uczynione publicznymi poprzez wybór społeczny reagujący na niematerialne koszty wykluczenia. Owa teoria myli także dylemat dóbr publicznych z wersją dylematu więźnia, aby następnie wykazać, że podobnie jak dylemat więźnia, dylemat dóbr publicznych ma wyłącznie rozwiązanie niekooperatywne.

Jednostki, o ile nie są zmuszane do płacenia podatków, mają możliwość wyboru dwóch postaw w odniesieniu do dobra publicznego: wnoszenie wkładu w jego koszt lub nie przy jednoczesnym korzystaniu z niego. Osoba nie wnosząca wkładu otrzymuje jazdę na gapę (tzw. efekt gapowicza — przyp. tłum.), a osoba wnosząca wkład jest frajerem (tj. płaci za korzyść gapowicza, daje się naciągnąć — przyp. tłum.). W przypadku standardowej teorii wniosek jest prosty: wkładu nie poniesie nikt lub tylko niewielu z korzystających z dobra. Rynek nie wyprodukuje dobra publicznego, zwłaszcza jeśli jest ono niepodzielne lub „zgrupowane” tak, że aby wytworzyć choćby pojedynczą „grupę” jest potrzebna minimalna liczba płatników (np. jeśli dobro publiczne „edukacji” jest „zgrupowane” w nie mniejszych rozmiarach niż szkoła i nauczyciel).

Zastanówmy się jednak nad potencjalnym gapowiczem, który musi rozważyć atrakcyjność jazdy na gapę w stosunku do ryzyka, że nie ponosząc wkładu, spowoduje, iż suma wpłaconych składek spadnie poniżej minimalnego nakładu niezbędnego do świadczenia dobra naprawdę publicznie, swobodnie dostępnego dla wszystkich i spełniającego akceptowalne kryterium bycia dobrem publicznym, tj. „braku konkurencji w konsumpcji”. To kryterium oznacza, że konsumpcja przez jedną osobę nie zmniejsza ilości dobra dostępnej dla jakiejkolwiek innej osoby.

Weźmy pod uwagę także wahającego się frajera, który musi rozważyć koszt alternatywny ponoszenia wkładu w stosunku do szansy, że jego wkład będzie konieczny do zebrania całkowitej kwoty ponad próg minimum wymaganego dla „grupy” danego dobra publicznego potrzebnej, aby pozwolić na dostęp do niego przez krańcowego konsumenta.

Wobec tych dwóch par możliwych rezultatów ani strategia gapowicza nie jest bezsprzecznie najlepsza, ani strategia frajera nie jest bezsprzecznie najgorsza. To, która z nich jest wyborem racjonalnym, zależy od subiektywnego prawdopodobieństwa, jakie każdy potencjalny uczestnik przypisuje temu, którą z ról wybiorą inni użytkownicy dobra oraz od wartości, jaką przywiązuje do korzystania z dobra publicznego zamiast uciekania się do prywatnych substytutów.

Krytyczne wartości tych zmiennych zależą od skomplikowanego zestawu czynników, których nie można wyszczególnić w krótkim eseju. Jednak intuicyjnie dość jasne jest, że nie ma nic przesądzonego w odniesieniu do dóbr publicznych. To, czy dobro może zostać „upublicznione” przez dobrowolne składki, zależy od tego, w jaki sposób racjonalne obliczenia i przewidywanie zachowań innych prowadzi do podziału w grupie na gapowiczów i frajerów. Każda z dwóch możliwych ról społecznych, gapowicz i frajer, prowadzi do pary niepewnych alternatyw. Dla gapowicza jest to darmowa jazda na gapę (najlepszy rezultat) lub brak dobra publicznego (najgorszy rezultat). Dla frajera jest nimi fakt, że wnosi wkład tak samo jak wszyscy inni (drugi najlepszy rezultat) lub że wnosi wkład, podczas gdy inni tego nie robią (trzeci najlepszy rezultat). W standardowych teoriach zawodności rynku strategia gapowicza jest „dominująca” — jest zawsze najlepsza, niezależnie od tego, co robi ktokolwiek inny. W rezultacie jednak para „najlepszy lub najgorszy rezultat” nie jest z natury ani lepsza, ani gorsza od pary „drugi najlepszy lub trzeci najlepszy rezultat”. Racjonalnie rzecz ujmując, jedna para jest wybierana nad drugą w zależności od prawdopodobieństwa, który z wyników z danej pary w rzeczywistości będzie miał miejsce. Problem staje się po prostu przypadkiem w teorii ryzykownych wyborów.

Dobra publiczne można zatem sprowadzić z powrotem do rachunku, którym kieruje się homo oeconomicus. Dostarczanie dóbr publicznych nie zakłada kolektywnego wyboru, który unieważnia indywidualne wybory poprzez wykorzystanie brutalnej siły polityki. Ci, którzy instynktownie nie ufają kolektywnym wyborom i ufają, że rozsądne rozwiązania wynikają z wolnych wyborów podejmowanych przez jednostki, nie powinni pozwalać zastraszać się argumentem „rynkowej zawodności”.


Autor: Anthony de Jasay
Tłumaczenie: Tomasz Kłosiński
Źródło tłumaczenia: mises.pl
Źródło oryginalne: econlib.org, oll.libertyfund.org